Start - Czy kobiety zaprojektują lepsze miasta
Czy kobiety zaprojektują lepsze miasta
![AT3266[22-05-08]](https://www.polsl.pl/wp-content/uploads/2024/02/AT326622-05-08.jpg)
Kończąc studia z drugą lokatą na roku (pierwsza w rankingu też była dziewczyna), byłam przekonana, że mogę pracować w zawodzie i może nawet odnosić sukcesy MIMO TEGO, że jestem kobietą. „Architektka Agatka” – konsekwentnie wyśmiewałam feminatywy, sprowadzając je do absurdu, i starałam się udowodnić wszystkim, a przede wszystkim sobie, że nierówności nie istnieją, a jeżeli kobiety nie otrzymują nagród, to po prostu dlatego, że są niewystarczająco dobre. Architektura to przecież zawód merytokratyczny!
Po 17 latach pracy – zarówno w roli architektki, nauczycielki akademickiej, urbanistki, jak i ekspertki – mam pełną świadomość, że kobietom jest w tym zawodzie trudniej, są w nim mniej doceniane i rzadziej nagradzane. I to nie dlatego, że są niewystarczająco dobre.
Powyższy cytat pochodzi z książki „Architektki. Czy kobiety zaprojektują lepsze miasta?” autorstwa dr hab. inż. arch. Agaty Twardoch, profesorki Politechniki Śląskiej. Książka ta jest zbiorem wywiadów z reprezentantkami branży architektonicznej, które opowiadają o swojej edukacji i karierze. Jak podkreśla autorka, jej zamiarem nie było napisanie kolejnej książki, która ma pokazać światu, że kobietom jest gorzej, ale przedstawić kobiece wzorce i pokazać, że jest wiele architektek, urbanistek i związanych z kreowaniem środowiska architektonicznego ekspertek, zasługujących na to, by świat zobaczył ich osiągnięcia.
Agnieszka Kliks-Pudlik: Zacznę od pytania, którym Pani kończyła każdą swą rozmowę w książce. Jest Pani architektką, panią architekt czy architektem?
Agata Twardoch: Zdecydowanie architektką.
Agnieszka Kliks-Pudlik: Od zawsze tak było?
Agata Twardoch: Nie, to był proces, który opisuję w książce. Zaraz po studiach byłam architektem. Z czasem zaczęłam się zastanawiać nad zawiłościami językowymi, czyli nad tym, dlaczego w niektórych zawodach nie mamy problemu z używaniem żeńskich końcówek, a w niektórych te żeńskie końcówki nie przechodzą nam przez gardło. Wtedy zrozumiałam, że to nie tylko kwestia brzmienia języka, ale pewna kwestia kulturowa, ponieważ określone zawody, uznawane za prestiżowe, nie chcą stracić tego prestiżu poprzez wprowadzanie żeńskich form. Ale skoro jestem dobra w tym, co robię, to dlaczego muszę sobie dodawać prestiżu nazywając się architektem. Wtedy stwierdziłam, że będę architektką.
Agnieszka Kliks-Pudlik: A jak odpowiadały bohaterki Pani książki?
Agata Twardoch: Różnie. To właściwie zależy od pokolenia, z którego pochodzą. Młodsze bohaterki z przekonania są architektkami, kobiety z mojego pokolenia są podzielone po połowie, z kolei dziewczyny starsze ode mnie jednak są przywiązane do tej tradycyjnej formy: pani architekt. Wyjątkiem jest moja mama, która ze mną przeszła tę drogę i teraz jest architektką.
Agnieszka Kliks-Pudlik: Jak Pani napisała, jednym z powodów powstania książki jest brak kobiecych wzorców w historii architektury. Z czego to wynika? Czy – pytając w roli adwokatki diabła – nie jest tak, że jeśli kobiety byłyby dobre, to by się wybiły?
Agata Twardoch: Chyba wszyscy wiemy, że to nie jest prawda. Nasze obecne trudności w osiąganiu kolejnych stopni kariery są mimo wszystko do przezwyciężenia, kiedyś jednak te bariery były znacznie wyraźniejsze, często w ogóle nie do pokonania. Skoro kobiety w Europie i w USA praktycznie do lat 20. XX wieku nie mogły głosować w wyborach, to trudno oczekiwać, żeby miały równe prawa w innych dziedzinach życia. Zofia Stryjeńska studiowała na Akademii Sztuk Pięknych udając swojego brata, bo kobietom nie wolno było tego robić. W powojennej Polsce, która teoretycznie jako kraj socjalistyczny gwarantowała wszystkim takie same prawa, też nie było pełnej równości; wprawdzie kobiety miały dostęp do większości zawodów, ale kulturowo jednak to one miały zajmować się dziećmi, rzadziej awansowały i otrzymywały niższe wynagrodzenia za tę samą pracę. Chociaż oczywiście mieliśmy w Polsce wybitne architektki np. działające już przed wojną w pracowni projektowej Praesens Helenę Syrkus i Barbarę Brukalską, odpowiedzialną za projekt warszawskiego osiedla Sady Żoliborskie Halinę Skibniewską, projektantkę wrocławskiego osiedla Plac Grunwaldzki (tak zwanego Manhattanu) Jadwigę Grabowską-Hawrylak, stojącą za sukcesem Oskara Hansena – Zofię, a na naszym śląskim podwórku biorące udział w rozwoju Tychów Hannę Adamczewską-Wejhert i Marię Czyżewską. We wspomnieniach o tej ostatniej mąż i architekt – Andrzej Czyżewski mówił, że do czasu aż urodziły się dzieci pracowali równo, a potem Maria musiała przejąć domowe obowiązki, więc pracowała głównie wieczorami i po nocach. Cała historia zachodniej architektury pełna jest takich niedopowiedzianych historii o architektkach, które albo były chowane za nazwiskami mężów (np. Denise Scott Brown), albo pracowały razem z mężami, a i tak tylko ci drudzy byli wymieniani z nazwiska, jak w przypadku Alvara Aalto i jego obu żon – Aino i Elissy. Do historii przeszedł Alvar, mimo że nawet on sam wielokrotnie podkreślał, że projektowali wspólnie.
![AT2713[22-05-08]](https://www.polsl.pl/wp-content/uploads/2024/02/AT271322-05-08.jpg)
Agnieszka Kliks-Pudlik: A jak to jest z tą perspektywą kobiet i mężczyzn w zawodzie architekta? Zależy ona od płci? Czy – jak napisała Pani na okładce książki – kobiety projektują lepsze miasta?
Agata Twardoch: To pytanie jest oczywiście prowokacyjne, ale tak, kobiety statystycznie inaczej patrzą na świat i wykorzystanie tej odmienności może przyczynić się do powstania lepszych miast. Wynika to z różnic w wychowywaniu chłopców i dziewczynek, w modelach socjalizacji, we wzorcach kulturowych – te różnice pojawiają się nawet tam, gdzie nie były wdrażane celowo. Wiele czynników sprawia, że nam, kobietom, łatwiej jest wchodzić w cudzą perspektywę, wsłuchiwać się w cudze potrzeby i łatwiej rezygnować z własnego punktu widzenia – a przecież przy projektowaniu miast, które mają odpowiadać na potrzeby wszystkich mieszkańców i mieszkanek takie zdolności są kluczowe. Poza tym kobiety mają inne doświadczenia związane na przykład z ciałem i z macierzyństwem – więc samą poprawę stanowić może proste uwzględnienie tych odmiennych doświadczeń – w końcu dotyczą 50% osób korzystających z miast.
Agnieszka Kliks-Pudlik: Zostańmy przy statystykach. Ile procentowo dziewczyn studiuje architekturę? Jak wygląda ten trend na Politechnice Śląskiej, ale i w Polsce?
Agata Twardoch: W czasach, kiedy moja mama studiowała, było znacznie mniej dziewcząt niż chłopców. Za moich czasów to było mniej więcej pół na pół, może z delikatną przewagą chłopców. W tej chwili studiuje znacznie więcej dziewcząt. Trend ten jest taki sam w całej Polsce; stosunkowo najwięcej chłopców studiujących architekturę jest w Warszawie.
Agnieszka Kliks-Pudlik: Z czego to wynika?
Agata Twardoch: Nie mamy pewności. Podejrzewam, że chodzi o wysokość zarobków, a co za tym idzie kwestię prestiżu. Kiedyś był to bardzo doceniany zawód, gwarantujący wysokie zarobki. Teraz dla osób uzdolnionych technicznie są zawody, które zapewniają znacznie wyższe dochody. Zmieniła się także formuła wykonywania zawodu architekta – obecnie wymaga innych kompetencji, właśnie takich uznawanych za kobiece – umiejętności współpracy, negocjacji, wchodzenia w cudze potrzeby. Architekt już nie może być demiurgiem, który sam decyduje, o tym, co będzie dobre dla klientów. Prawdopodobnie ta zmiana powoduje, że mniej chłopców chce studiować architekturę.
Agnieszka Kliks-Pudlik: Wracając do studentek. Dzisiejsze absolwentki architektury są architektami, paniami architekt czy architektkami?
Agata Twardoch: Nie robiłam nigdy badań; ucząc spotykam się ze wszystkimi tymi formami. Moje dyplomantki są architektkami, ale tu wiadomo – promotorkę się wybiera, więc dyplomy u mnie robią osoby o konkretnym światopoglądzie. Dla mnie najważniejsza jest jednak możliwość wyboru.
Agnieszka Kliks-Pudlik: A formalnie na dyplomie kim się jest?
Agata Twardoch: Magistrem inżynierem architektem.
Agnieszka Kliks-Pudlik: Uważa Pani, że powinien być wybór – forma męska lub żeńska?
Agata Twardoch: Tak – jeżeli zależałoby to ode mnie, to wprowadziłabym możliwość wyboru. Wtedy studentka w ankiecie, przy składaniu dyplomu zaznaczyłaby, jak chce mieć napisane na dyplomie. Natomiast sam ten napis na dyplomie jest chyba jedną z ostatnich rzeczy, o którą bym walczyła; jest dużo więcej pilniejszych rzeczy do wprowadzenia. Język potoczny jest tu moim zdaniem ważniejszy. Na pewno nie chciałabym także nikogo zmuszać do przyjęcia żeńskiej formy. Uważam, że taka zmiana musi przebiegać organicznie. Siłowe jej wymuszenie mogłoby przynieść odwrotne efekty. Więc niech każdy wybierze sam, jak chce być nazywany. Ja jestem architektką i profesorką i też chciałabym, żeby to było szanowane. Jakiś czas temu zmieniłam sobie podpis w oficjalnej stopce mailowej i na wizytówkach. A co mnie niezwykle ucieszyło, żeńską formę przyjęła na swojej wizytówce także nowa kierowniczka naszej katedry.
![AT4421[22-05-08]](https://www.polsl.pl/wp-content/uploads/2024/02/AT442122-05-08.jpg)
Agnieszka Kliks-Pudlik: Jak środowisko zareagowało?
Agata Twardoch: Bardzo różnie: część z akceptacją – co mnie bardzo cieszy (coraz częściej formę żeńską znajduję w adresowanych do mnie oficjalnych mailach), część zignorowała, a jeszcze kolejna część z pewnym oburzeniem. Mam wrażenie, że przed profesorką jest nawet większy opór niż przed architektką, bo profesorka kojarzy się z nauczycielką w liceum, a przecież profesor – to jest poważane stanowisko na uczelni. Ale dlaczego ktoś uważa, że profesorka w liceum to ktoś gorszy od profesora na uczelni? Ja wcale nie uważam, że ta licealna profesorka wykonuje mniej istotną pracę niż ja. Wręcz przeciwnie, ona wykonuje pracę nie tylko trudniejszą, ale i ważniejszą! Na uczelnie przychodzą już ludzie ukształtowani, którym ja tylko pomagam iść dalej; ona pomaga tym młodym ludziom się ukształtować.
Agnieszka Kliks-Pudlik: Chciałabym jeszcze zapytać o ogólną sytuację kobiet w nauce. Mamy równość płci?
Agata Twardoch: Na etapie rozwoju naukowego mamy dość obiektywne kryteria dla wszystkich – wiadomo, jakie wymagania należy spełnić, żeby zostać magistrem lub magistrą, doktorem lub doktorką czy żeby zrobić habilitację. Różnice pojawiają się na stanowiskach kierowniczych i zarządczych – szczególnie na poziomie ogólnouczelnianym, gdzie jednak wciąż dominują mężczyźni.
Agnieszka Kliks-Pudlik: Wiosną Politechnika Śląska (jak i wiele innych polskich uczelni) wprowadziła plan równości płci. Zna Pani ten dokument? Czy takie zapisy są potrzebne na naszej Uczelni?
Agata Twardoch: Dobrze, że taki dokument został przyjęty – to zawsze jest pretekst do poruszenia tematu i zdania sobie sprawy z rzeczy, które należałoby poprawić. Jednak moim zdaniem, jeśli chcemy mówić o przyjaznej atmosferze i równości, to trzeba to robić także bardziej miękko – zaczynając od rozmów, warsztatów i wydarzeń, które stopniowo doprowadzą do tego, że wszyscy przestaną używać paternalistycznego czy pobłażliwego języka wobec studentek i pracowniczek; poprzez mikrozmiany w przestrzeni publicznej jak np. skrzynki menstruacyjne i przewijaki w damskich toaletach oraz właśnie zmiany w tytułach naukowych kobiet w opisach w przestrzeni publicznej uczelni. Chodzi na przykład o tę „profesorkę” wypisaną na drzwiach – jeśli oczywiście któraś z pań sobie życzy.
Agnieszka Kliks-Pudlik: Na koniec zapytam: po co ta cała walka o tę -tkę – architektkę?
Agata Twardoch: Sama książka właściwie nie jest walcząca – jest w niej oczywiście trochę moich doświadczeń dotyczących kobiet w branży, ale przede wszystkim chciałam pokazać wspaniałe kobiece wzorce. Zależało mi, żeby zaprezentować przeciwwagę dla obecnej w zbiorowej wyobraźni figury architekta –demiurga. Chciałam pokazać, że zawód architekta można praktykować na wiele różnych sposobów, że w architekturze mamy dużo profesjonalistek i po prostu świetnie o nich mówić. Poza tym, język ma znaczenie, a formy językowe kształtują rzeczywistość. Od czasu wydania książki parę osób zaczęło się do mnie zwracać per pani profesorko, czyli postęp jest.
dr hab. inż. arch. Agata Twardoch, profesorka PŚ – Katedra Urbanistyki i Planowania Przestrzennego, Wydział Architektury Politechniki Śląskiej