Start - Rodzina „Dąbrowiaków” na dobre i na złe
Rodzina „Dąbrowiaków” na dobre i na złe

Był maj 1974 r. Trwało święto studentów – Juwenalia. Na scenie pojawili się młodzi, utalentowani tancerze i wokaliści by wystąpić przed swoimi kolegami i koleżankami. Tak wyglądał debiut Akademickiego Zespołu Tańca Politechniki Śląskiej „Dąbrowiacy”. Debiut nastąpił po kilku miesiącach przygotowań, bo pierwsze spotkania grupy tancerzy zaczęły się już w listopadzie 1973 r. Jak dziś na występ zespołu promującego kulturę ludową i folklor zareagowaliby studenci, nie wiadomo, jednak zespół, mimo upływu lat i zmieniających się trendów, nadal istnieje i ma się dobrze.
Obserwujemy powracającą modę na folklor – mówi Barbara Lisiecka, pełniąca obowiązki kierownika „Dąbrowiaków”. Młoda kadra, która stoi na czele politechnicznego zespołu folklorystycznego, obala krzywdzące mity dotyczące kultury ludowej. – Był czas, że kojarzył się z kiczem, ale to już minęło. Dla mnie to duma. W zespole pokazujemy najlepszą odsłonę naszych tradycji, kultury, tańców, śpiewów i wszyscy jesteśmy przekonani, że ma to wielką wartość i jakość – dodaje Barbara Lisiecka.
Zespół przetrwał różne burze. Te historyczne, ustrojowe, polityczne, ideologiczne, a ostatnio także pandemiczne. – Oprócz pandemii zespół przetrwał też trzy przeprowadzki całego majątku, czyli ponad 50 szaf, strojów, trzech pianin, dwóch kontrabasów, całego biura pełnego dokumentów, a nawet brak miejsca do ćwiczeń – wylicza Barbara Lisiecka.
Z członkami zespołu spotkaliśmy się niemal w przeddzień ich jubileuszowego koncertu z okazji 50-lecia działalności, który odbył się w sobotę, 18 maja w Centrum Kultury Studenckiej Mrowisko.
Jak w rodzinie
– Wróciliśmy na próby, choć już na co dzień aktywnie nie należymy do zespołu. Nie mogło nas jednak zabraknąć w tym doniosłym dniu. To ważna część naszego życia – przyznała Lida Szuścik.
– Jesteśmy typowo zespołową parą. Poznaliśmy się w zespole, pokochaliśmy się w zespole i pobraliśmy także – dodał Bogdan Szuścik, mąż Lidii. – Dokładnie dzisiaj obchodzimy 38. rocznicę ślubu – dodał z łezką w oku.
To był znaczący dzień nie tylko dla Lidii i Bogdana, ale i dla całego zespołu. „Dąbrowiacy” towarzyszyli w dniu ślubu wszystkim parom, które poznały się w zespole i przygotowywali wyjątkową oprawę. – Mąż tego dnia miał na sobie strój ułański, a druhny i druhowie ubrali się w stroje z Księstwa Warszawskiego. Wyglądali pięknie – wspomina Lidia.
– Moja żona wprawdzie nie miała stroju ludowego, ale za to jej suknia też była wyjątkowa. Przywieźliśmy ją z wyjazdu zespołowego z Turcji. To był rok 1986. W Polsce nie było wtedy salonów z sukniami, więc wykorzystaliśmy wyjazd za granicę, żeby coś znaleźć. Na tym wyjeździe, wbrew przesądom, chodziłem z przyszłą żoną po sklepach i oglądałem ją w różnych sukniach. Ostatecznie wybraliśmy pierwszą, która nam wpadła w oko – wspomina Bogdan.
Para doczekała się dwójki dzieci, syna i córki, którzy również w dzieciństwie i na studiach tańczyli w zespole, a córka Iga nawet przez pewien czas była instruktorem śpiewu i tańca tradycyjnego.
– Dzieci podróżowały z nami. Zabieraliśmy je na próby. Wśród rodzin „Dąbrowiaków” tworzyły się takie wspaniałe relacje, że całymi grupami wyjeżdżaliśmy także na wspólne wakacje, spędzaliśmy czas poza próbami, tworzyliśmy swego rodzaju komuny – wspomina Lidia.
– Do dziś chodzimy na swoje wesela, uroczystości, wspieramy się. Czujemy się w zespole jak w rodzinie – dodaje Barbara Lisiecka.
Niektórzy w tej rodzinie pełnią wręcz rolę cioć i wujków. – W moim przypadku wujek za chwilę zmieni się w dziadka. Jestem już w tym wieku, kiedy najmłodsi członkowie zespołu chcą zwracać się do mnie per pan i robi mi się wtedy smutno, że czas umyka i wkrótce zastąpi nas nowe pokolenie – dodaje z nostalgią Andrzej Zaczkowski – kierownik kapeli i akompaniator.
Drzwi do lepszego świata
Andrzej Zaczkowski z „Dąbrowiakami” związany jest od czterdziestu lat. Całe swoje dorosłe życie związał z zespołem. Po ukończeniu Szkoły Muzycznej załapał się na etat akordeonisty w kapeli i tak, do dziś, stanowi trzon muzycznej części zespołu.
– To były czasy, kiedy nie było telefonów i komputerów. Wiadomość o tym, że mogę dołączyć do zespołu dostałem listownie dokładnie 1 stycznia 1985 r. Do dziś mam ten pożółkły list w szufladzie – wspomina z uśmiechem muzyk. – W tamtych czasach to był ogromny awans i szansa, także na to, żeby w ogóle gdzieś wyjechać – dodaje.
Na pierwszy wyjazd służbowy pojechał do Pragi w Czechosłowacji. Radość muzyków i członków zespołu na wyjazdach była tym większa, że otrzymywali delegacje wypłacane w dolarach lub książeczkach walutowych, co pozwalało im dorobić i przy okazji otwierało możliwość zrobienia zakupów na miejscu. W Polsce na półkach sklepowych królowały pustki, za granicą zaś panowała inna rzeczywistość.
– Przychodząc do zespołu, nie wiedziałam, że będzie okazja gdziekolwiek wyjechać. To stało się później. Moja pierwsza podróż odbyła się do Związku Radzieckiego – do Nowosybirska i Moskwy. To był 1980 rok – wspomina Lidia.
W 1981 r. w Polsce wprowadzono stan wojenny. Marzenie o jakimkolwiek wyjeździe było mrzonką. „Dąbrowiakom” jednak się poszczęściło i rok później wyjechali do Włoch.
– Wzięliśmy udział w audiencji u Jana Pawła II. Śpiewaliśmy dla niego „Boże, coś Polskę…”. Proszę sobie wyobrazić, jakie to było dla nas ważne, być tam w takim momencie, w takich okolicznościach – wspomina Lidia.
Z każdego wyjazdu „Dąbrowiacy” przywozili mnóstwo wspomnień i nowych znajomości. Niektóre z nich utrzymują do dziś.
– Nasze dzieci podczas jednego z tych wyjazdów poznały się z Chinkami, które swego czasu nawet odwiedziły nas w Polsce, a potem my odwiedziliśmy je w Hong Kongu – wspomina Bogdan i dodaje, że nic tak nie budowało relacji jak wspólne biesiadowanie i taniec, które łamały wszelkie bariery językowe i komunikacyjne.

Sposób na życie
Taniec to po prostu sposób na życie. – Mało mężczyzn potrafi tańczyć – powiedział Bogdan i przyznał, że ta umiejętność nie raz bardzo mu się przydała. – Zachęcałbym panów do nauki tańca, bo nie raz musiałem zatańczyć z decyzyjnymi osobami – kobietami i dzięki temu, że jakoś sobie poradziłem, dobrze na tym wyszedłem – wspomina tancerz.
Przyznał to też Leszek Dulak, który do zespołu dołączył wraz z kolegami z roku w 1993r., m.in. dlatego, żeby poznać dziewczyny.
– W czasie, kiedy studiowałem, na Wydziale Budownictwa byli niemal sami mężczyźni. Postanowiliśmy z kolegami pójść na próbę, żeby w zespole poznać płeć piękną. Okazało się, że dziewczyn rzeczywiście było więcej, musiały się bardziej starać, żeby dołączyć do zespołu. Panów zgłaszało się zdecydowanie mniej, były braki kadrowe, dlatego żartowaliśmy, że nawet tacy z kulawą nogą nadawaliby się do tańca, byleby wykazywali chęci – wspomina Leszek.
Po dziesięciu latach przerwy wrócił do zespołu, żeby zatańczyć na koncercie jubileuszowym.
– To z tęsknoty za folklorem, za muzyką i tańcem. Tego się nie zapomina. Myślałem, że trudno będzie mi się znów wdrożyć, ale szybko nadrobiłem i cieszę się ogromnie, że znów zatańczę w dwóch układach – dodał Leszek Dulak.
Nowa generacja
Oprócz prawdziwych weteranów, zespół tworzą także przedstawiciele tzw. nowej generacji. Wśród nich Julka Wróbel.
– Przyszłam na próbę do Klubu Pracownika, do sali z przepięknym parkietem i to zrobiło na mnie miłe wrażenie. Zespół przywitał mnie bardzo życzliwie – wspomina Julia i dodaje, że po kilku dniach w zespole miała kryzys. – Czwartkowe próby zazwyczaj mamy trudniejsze i ja po pierwszym takim czwartku miałam dosyć. Następnego dnia ledwo wstałam z łóżka, miałam zakwasy, ale ostatecznie przetrwałam i jestem w zespole już trzeci rok – wspomina.
Julia jest studentką. Na próbach spotyka się z absolwentami Politechniki Śląskiej, a także obecnymi pracownikami i emerytami. Wszyscy ramię w ramię na jednym parkiecie, ponad podziałami, tworzą zgraną całość.
Kierownictwo zespołu ma nadzieję, że nowa generacja też uwierzy w sens folkloru.
– Ja uwierzyłam, choć początki nie były zachęcające. Kiedy weszłam na salę prób, w oknach wisiały babcine zasłony, na ścianach jakieś stare lustra, tablice zapisane cyrylicą, ale to nic, bo wokół było bardzo dużo ludzi, którzy pięknie tańczyli i to zaważyło na mojej decyzji, że chcę być częścią tego zespołu – wspomina Barbara Lisiecka.
Po półwieczu działalności, życzenia są oczywiste-trwajcie nam sto lat!
– Życzyłbym sobie, żeby nie tylko myśleć o setce, ale o wieczności. Dopóki istnieje świat, mamy wolny kraj, pielęgnujmy folklor, bo to nasze korzenie, o które trzeba dbać i przekazywać kolejnym pokoleniom – skwitował pan Andrzej.
tekst: Katarzyna Siwczyk
zdjęcia: Jan Szady
Tekst pochodzi z Biuletynu 5 (365) 2024